Detektor tętna płodu, monitor oddechu, smartwatch z możliwością lokalizacji i podsłuchu – oto sygnały, że używasz ich niewłaściwie!
Nowoczesna przyszła mama nie biegnie już z każdym drobiazgiem do ginekologa – przykłada do brzucha detektor tętna płodu i wie, że wszystko jest ok. Gdy malec się urodzi, nie sprawdza co 5 minut, czy na pewno oddycha – robi to za nią monitor oddechu. A gdy dziecko biegnie z kolegami na podwórko, nie umiera z niepokoju, tylko włącza lokalizator GPS, umiejscowiony w zegarku smyka. To wielkie ułatwienie, ale też swego rodzaju ryzyko. Jak nie wpaść w pułapkę gadżetów?
Detektor tętna płodu, czyli „ufff! Żyje!”
Trudno znaleźć przyszłą mamę, która nie martwi się czasem o to, czy jej dziecko w brzuchu żyje i ma się dobrze. Niejedna z nas pomyślała kiedyś: „ech, gdyby tak mieć w domu takie USG!”. Takiej możliwości jeszcze nie ma, ale producenci niejako wyszli naprzeciw zaniepokojonym mamom i stworzyli domowy detektor tętna płodu. To mały gadżet, który przykłada się do brzucha, a przez podłączone do niego słuchawki można usłyszeć tętno bicia serca dziecka. Według lekarzy i producentów, jest nieszkodliwy dla płodu i umożliwia podsłuchiwanie maluszka już od około 14 tygodnia ciąży. Brzmi świetnie, prawda?
Kiedy zaczyna się problem?
Otóż po pierwsze, detektor tętna płodu jest tylko urządzeniem. Może (zwłaszcza we wczesnej ciąży) nie wychwycić bicia serca dziecka, ponieważ np. ułoży się ono niewłaściwie. Racjonalne podejście w takiej sytuacji to przerwanie „podsłuchiwania”, rozluźniający prysznic i ponowna próba za na przykład 30 minut. Są jednak kobiety, które nie potrafią tak reagować. Wpadają w panikę, szukają lekarza, wyobrażają sobie najgorsze – podczas, gdy dziecko ma się świetnie. To niepotrzebny, wielki stres.
Po drugie, dla niektórych kobiet sprawdzanie tętna płodu staje się niemal… „nałogiem”. Kontrola bicia serca dziecka nawet 30 razy dziennie na pewno nikomu nie służy, a jednak są kobiety, które nie mogą powstrzymać się, aby sprawdzić „jeszcze raz”. I jeszcze. I jeszcze.
W końcu – detektor bicia serca może stwarzać zagrożenie dla samego dziecka. W USA doszło do sytuacji, w której przyszła mama zauważyła, że jej dziecko znacznie rzadziej się porusza. Użyła detektora, usłyszała bicie serca dziecka i uznała, że wszystko jest ok. Historia skończyła się tragicznie, ponieważ tętno owszem – było, ale nie takie, jak trzeba. Detektor nie pokazał jego zmian, ale pokazałoby je KTG – gdyby przyszła mama posłuchała intuicji i udała się do lekarza. Niestety, porady dla rodziców nie są dołączane do opakowań z detektorami.
Monitor oddechu – dla spokojnego snu mamy i dziecka
Tzw. „śmierć łóżeczkowa” to nagły, niewyjaśniony zgon małego dziecka w trakcie snu. Zjawisko niezwykle rzadkie, jednak na tyle przerażające, że słyszała o nim niemal każda młoda mama. Aby zabezpieczyć maluszka przed śmiercią łóżeczkową i zadbać o jego zdrowie, niektórzy rodzice kupują monitor oddechu. To urządzenie uruchamiające alarm, gdy niemowlę nie oddycha dłużej niż 20 sekund.
Kiedy zaczyna się problem?
Według wielu doświadczonych rodziców, alarmy monitora oddechu bardzo często okazują się fałszywe. Może do nich dojść na przykład wtedy, gdy dziecko zsunie się z pola maty z czujnikami (znajdującej się pod materacykiem). Dlatego bardzo ważne jest, aby ocenić, czy z malcem jest wszystko ok. Jeśli tak, to nie ma potrzeby zabierania malca na kontrolę do szpitala pełnego bakterii. Są jednak mamy, które właśnie tak reagują, narażając malca na niepotrzebne infekcje i duży stres.
Uwaga! Warto tutaj dodać, że monitory oddechu zalecane są przede wszystkim u dzieci, które urodziły się przed czasem. Wielu lekarzy uważa, że w przypadku donoszonych, zdrowych bobasów jest to niepotrzebny wydatek oraz stres, gdy urządzenie zadziała niewłaściwie.
Smartwatch z możliwością lokalizacji… i podsłuchu
Nowoczesne smartwatche mają wiele zalet. Po pierwsze – umożliwiają telefoniczny kontakt z dzieckiem, ale w przeciwieństwie do telefonów, nie mają gier (krótko mówiąc – są mniejszą atrakcją dla dzieci). Po drugie – gdy smyk się spóźnia, a nam już z tego powodu przyspiesza puls, wystarczy włączyć lokalizator i sprawdzić, gdzie znajduje się nasz spóźnialski. Po trzecie – są dość tanie.
Kiedy zaczyna się problem?
Gdy zaczynamy używać podsłuchu! O ile jest to zrozumiałe, gdy nie wiemy, gdzie jest dziecko, o tyle absolutnie niedopuszczalne, gdy np. dziewięciolatek po prostu bawi się z kolegami. Tymczasem nie brakuje rodziców, którzy włączają podsłuch ot, tak, z ciekawości. A potem nawet, jeśli dowiedzą się, że np. ich dziecko przeklina wśród kolegów, to nie wiedzą, co z tą wiedzą właściwie zrobić.
Pamiętaj. Jeśli kupisz dziecku smartwatch i będzie kusiło cię, by podsłuchać jego prywatne rozmowy – przypomnij sobie siebie z dzieciństwa. Te wszystkie sprawy, o których wcale nie chciałbyś lub nie chciałabyś mówić rodzicom. Albo po prostu zadaj sobie pytanie, czy chciałbyś, żeby ktoś teraz podsłuchiwał ciebie bez twojej wiedzy. Ośmiolatek, dziesięciolatek czy dwunastolatek to już młody człowiek, który ma prawo do swoich tajemnic – nowoczesne gadżety nie powinny mu tego prawa odbierać.